Walczyć do skutku
Czasami nie udaje się od razu, próby trwają długo, a cel się oddala. Trzeba jednak wierzyć, że tak, jak po burzy wychodzi słońce, tak po wielu latach starań wreszcie nadejdzie upragnione macierzyństwo. Poznajcie wzruszającą historię Marty*, która mimo niepowodzeń, wciąż walczy o swoje szczęście. Jest to opowieść o bólu, ale też o nadziei, która nie pozwala się poddać. Trzymamy mocno kciuki za Martę i wszystkie pary, które wciąż walczą. Życzymy im wytrwałości i wiary w to, że któregoś dnia marzenie się spełni.
"Jesteśmy parą trzydziestopięciolatków starających się o dziecko. To nasze największe marzenie, które w obecnie jest dla nas nie osiągalne. Trzy poronienia, dwie próby in vitro, niezliczona liczba inseminacji i nic…
Zacznę od początku. Wyszłam za mąż będąc w drugim miesiącu ciąży. Miałam 21 lat. Byłam przerażona zastanawiałam się, jak damy sobie radę. Kiedy już oswoiłam się z myślą, że zostanę mamą los mi to odebrał. Poroniłam. Nikt nie znał przyczyny. Po prostu usłyszałam od lekarzy, że takie rzeczy się zdarzają i już. Byłam załamana, ale nie poddawałam się i szybko postanowiłam zajść w drugą ciążę. Niestety nie mogłam. Staraliśmy się dwa lata i nic. Nie chciałam iść do lekarza, myślałam, że to nic takiego, że na pewno się uda. W końcu udało się i znów byłam w ciąży. Tym razem w zaplanowanej, oczekiwanej, wytęsknionej. Pierwsza wizyta u lekarza przebiegła rewelacyjnie. Zapewnił mnie, że wszystko jest w porządku i nie ma się czym martwić mimo że poprzednia ciąża zakończyła się poronieniem. Moja radość trwała 3 miesiące. Źle się poczułam, poszłam do toalety. Krwotok. Uklękłam i błagałam Boga, żeby mi tego nie robił, nie zabierał mi mojego dziecka. Nie wysłuchał mojej modlitwy. Długo dochodziłam do siebie, nie mogłam się z tym pogodzić, ale trzeba było zacząć żyć. Dalsze życie było piekłem. Każde zbliżenie kojarzyło mi się z zajściem w ciążę. Tak bardzo tego pragnęłam, chociaż bałam się kolejnego poronienia. Obiecałam sobie, że od razu będę leżeć całą ciążę, będę ostrożna, będę o siebie dbać. Przez osiem lat nic z tego nie wychodziło, nikt nie potrafił mi pomóc. Wszyscy winę zrzucali na moją psychikę. Mówili, że powinnam wyjechać, nie myśleć o tym. Ale ja nie byłam w stanie myśleć o czymś innym.
Po tak długim czasie zaczęłam tracić resztki nadziei. Pewnego dnia postanowiłam zrobić test ciążowy. Ku mojemu zaskoczeniu pokazał dwie kreski. Natychmiast poszłam do lekarza i potwierdził wynik. nie wierzyłam w swoje szczęście. Niestety trwało 5 miesięcy. Lekarz mówił, że wszystko jest w porządku, brałam leki, ale nie leżałam, bo mówił, że nie ma takiej potrzeby. Odstresowałam się, wierzyłam, że będzie dobrze, niestety nie było. Znowu pojawiło się krwawienie, trafiłam do szpitala na podtrzymywanie ciąży. Nie wiadomo dlaczego traciłam wody płodowe. Lekarze się starali, ale straciliśmy naszą Igunię. To był cios poniżej pasa. Myślałam, że się nie pozbieram, był to koniec świata dla mnie i mojego męża.
Od tego czasu minęły dwa lata i dziś jestem w klinice leczenia niepłodności już po dwóch próbach. Co prawda na razie nieudanych, ale nie tracę nadziei. Będę mamą. Wierzę w to z całego serca."
*Imię zostało zmienione